Ostatnio zauważyłam, że im mniej, tym lepiej. Począwszy od jedzenia, skończywszy na posiadaniu. Właściwie to wszystko, dzięki pandemii. Jakoś rok temu odkryłam, czym minimalizm może być. Nie w głowie mi już gromadzenie niepotrzebnych rzeczy, bo: „tak wypada” bądź żeby komuś zaimponować. Stworzyłam zatem punkty, które stanowią podsumowanie i definicję mojego minimalizmu:
- Kupowanie tylko potrzebnych rzeczy według listy
Jedzenie – uprzednio planuję posiłki na cały tydzień, po czym robię zakupy według założonego planu.
Ubrania – rzadko kupuję. Preferuję zakup tego, co faktycznie potrzebne. Nie żeby udowodnić swój statut. - Czyste biurko przy pracy zdalnej – bez tego ani rusz. Większość rzeczy wokół mnie rozprasza.
- Sprzątanie na bieżąco – moje ostatnie odkrycie. Dzięki temu nie muszę przeznaczać całego dnia na wielkie porządki.
- Kolory ubrań – raczej stawiam na takie zwyczajne barwy, bez udziwnień i wzorów. Tak czuję się najlepiej.
- Pozbywanie się rupieci – co jakiś czas robię remanent mieszkania, wyrzucam to, o czym już dawno nie pamiętam, a jedynie zagraca przestrzeń.
NAJWAŻNIEJSZE!
Minimalizm to ograniczenie do minimum wymagań, potrzeb i dążeń. Nie narzucam sobie zatem jakiegoś rygoru. Owszem, dążę do realizacji przeróżnych celów, ale staram się cieszyć z procesu tworzenia. Bo dlaczego mamy mieć w głowie tylko szczyt góry? Widoki po drodze też mogą być całkiem przyjemne. Tego się trzymam. Mój minimalizm to lżejsze życie, bez balastu.
