Moja przyjaciółka – candida

Od początku

Od ponad dwóch lat borykałam się z bolącą głową czy zatokami. Myślę, że za pieniądze, które wydałam na wszystkich lekarzy (laryngolodzy, neurolodzy, dentyści…), mogłabym spokojnie przeznaczyć nawet na zakup niewielkiego samochodu. Poza wyżej wymienionymi dolegliwościami zauważyć mogłam także: spadek nastroju, wahania nastroju, nerwica, lęki, ciągłe uczucie zimna, ospałość, niechęć do wszystkiego i wszystkich, załamanie, smutek, apatia, nalot na języku, zatkany nos, ból gałek ocznych, rozdrażnienie i uporczywe miesiączkowanie. Nie wiedziałam kompletnie, co mi jest. Żaden lekarz po medycynie nie potrafił mi pomóc. Wizyty kończyły się zazwyczaj po 15 minutach, skwitowane receptą na zatoki albo suplementami na odporność. Bujałam się dalej wraz z moimi objawami, a lekarzy odpuściłam, bo kasowali niezłe siano za usługi. A raczej ich brak.

Zaczęłam czytać

Większość społeczeństwa pewnie, zanim pójdzie w ogóle do lekarza, próbuje na własną rękę odkryć, co im jest. Należałam również do tej elity. Jednak zamiast głupio wpisywać objawy w Google, które zwykle kończyły się rakiem, poszukiwałam książek i artykułów. Zaczęłam łączyć fakty. Robiłam listy, notatki – tak jakbym była detektywem własnego ciała, jakbym próbowała dotrzeć, rozwikłać zagadkę, którą skrywa…

Co mnie nakierowało?

Jestem trochę fit świrkiem – zatem pewnie czytanie o zdrowej żywności miało wpływ na moje wielkie odkrycie. Jednak po kolei:

  1. Samoleczenie – dokument na Netflixie, który pokazał mi, że wszystko jest w głowie i wystarczy czasem zmiana myślenia, by wygnać chorobę. Dodatkowo warto też spojrzeć na jedzenie, jakie się przyjmuje. Zaczęłam więc się wgłębiać coraz bardziej. Spisywać, co jem.
  2. Biologia przekonań – książka, którą wyłapałam przez ułamek sekundy u kobiety prowadzącej powyższy dokument. Jak się okazało – wgłębienie w psychikę zaczęło mieć większy sens.
  3. Nalot na języku – w końcu się zorientowałam, że to nie jest normalne. Biały nalot na języku, utrzymujący się już 2 lata? Kolejny wpis do notatek!
  4. Jedz, by pokonać chorobę – zamówiłam tę pozycję z czystej ciekawości. Wcale nie żałuję. Wyczytałam tam wiele rzeczy, dotyczących żywienia.
  5. Szczypiący język – to już była faza niepokojąca. Szczególnie szczypał przy przyjmowaniu słodkich produktów, ostrych oraz po wszelkich produktach mlecznych. Ciało już wtedy mówiło: „DOŚĆ”.
  6. Leczenie dietą. Wygraj z candidą! – dzięki tej książce zrozumiałam, czym tak właściwie jest kandydoza. Grzyb, który opanował moje ciało, który uderzył w zatoki, przez który muszę całe życie i żywienie wywrócić do góry nogami.
  7. Wizyta u dietetyka, biorezonans – właśnie wizyta u kobiety, która preferuje leczenie naturalnymi sposobami, bez żadnych restrykcji, spowodowało, że wyrok padł jednoznacznie – kandydoza.

    Ponadto: moja lekarka wykryła także obecność pasożytów, olbrzymi niedobór magnezu i witaminy D3, a także alergię na laktozę.

I co teraz?

Po ścisłym wywiadzie okazało się również, że moja dieta jest praktycznie monotonna, pomimo tego, że dobrze skomponowana. Do tej pory czułam, że jestem wszechwiedząca, że każde dane na temat żywności już widziałam. Jednak nie potrafiłam zmienić tak prostej rzeczy jak urozmaicenie. Nie mogłam pojąć, że nie można codziennie jeść tego samego produktu, w dodatku wplatając je w niemalże każdy posiłek. U mnie było to masło orzechowe (oczywiście wliczone w bilans). Dowiedziałam się, że jadłam właściwie codziennie artykuły spożywcze, które powodują zbyt dużo śluzu w organizmie (banany, masło orzechowe, gluten, laktoza itd.). Wiadomo, każdy organizm jest inny i teraz rozumiem, iż dokładnie przeprowadzony wywiad ma sens.

Aktualnie leczę się sesjami biorezonansu, zażywam naturalne suplementy (typu czarny orzech czy czosnek). Chcę wyrzucić z siebie to ohydztwo. Jednak doskonale wiem, że skoro przez dwa lata karmiłam grzyba w sobie, to nie pozbędę się go tak szybko. Żegnajcie cukry proste, laktozo, glutenie, moje ukochane masło orzechowe. Witaj zdrowie, witalność. Witaj, moje nowe życie.

foto z Islandii – tak właśnie teraz się czuję, w końcu, bez pozowania